To było tak piekielnie trudne…
Wyszłam z domu wcześniej niż zwykle. Siadlam na ławce pod blokiem, w którym mieści się gabinet i paliłam fajkę za fajką. Przez silny lęk ciałem wstrząsały drgawki. Do tego stopnia, że chwilami miałam problem z trafieniem papierosem do ust.
Gdy wybiła godzina spotkania, powlekłam się do gabinetu.
Siadłam na fotelu i cała się trzęsłam. Nie pamiętam, żebym była kiedyś w takim stanie. Pot lał się ze mnie, jakbym właśnie wyszła spod prysznica. Tak bardzo chciałam zacząć mówić, ale nie potrafiłam.
– Denerwuje się pani?
Skinęłam głową.
Po chwili zaczęłam próbować rozmawiać. Wiedziałam, że muszę. Chciałam tego.
Mówiłam półsłówkami. Musiał o wszystko dopytywać.
Przyznałam, że po wtorkowej sesji bardzo się przestraszyłam.
– Czego?
– Poczułam, że się do pana zbliżam.
– Jak pani to rozumie?
– Bardziej się otwieram.
– To źle?
– Nie. Ale to dla mnie bardzo trudne.
Powiedział, że według niego sesja sprzed tygodnia była bardzo ważna. Dla mnie też.
– Mam do pana zaufanie. W domu mam panu tyle do powiedzenia. A kiedy tu przychodzę…
– Pani Aniu, z tym też sobie poradzimy. Przełamiemy to.
Wychodząc z gabinetu czułam się, jakby spadło ze mnie sto kilo. Zdobyłam się na szczerość mimo tak wielkiego trudu.
Jestem z siebie dumna.
Tak, jak prosiłam, mam w tym tygodniu trzy sesje. Jeszcze jutro i pojutrze. Mam nadzieję, że uda mi się pociągnąć ten przełom.
Miałam podobnie. Co prawda ja mam nieco inne problemy niż borderline, ale sam fakt zbliżania się i otwierania w kierunku terapeutów jest chyba podobny, bo o swoich cierpieniach musisz opowiedzieć… Też było to dla mnie trudne, choć wcześniej nie sądziłam, że tak się potoczy. Nie miałam problemów z mówieniem o sobie. Może dlatego, że nikt nie zahaczył jeszcze o tematy, gdzie bolało najbardziej? Jak już trze było o tym gadać to przychodziło mi to niby na zewnątrz łatwo, bo jak to, przecież ja nie dam rady, a w środku jednak coś pękało… Potem niby rozkminili, że miałam opory i wycofałam się na jakiś czas z terapii, bo było „za blisko”, bo się otwarłam. Pisałam o tym też u mnie na blogu… Być może, ale potrzeba czasu na to, żeby się oswoić z otwarciem się, jakkolwiek banalnie i dziwnie to nie brzmi. Tak… uczucie zrzuconego kamienia też znam 🙂
Piękny wpis! Gratuluję takiej pracy i odwagi! 🙂
potrzeba czasu, zaufania i bliskości nie da się uzyskać od razu, z czasem człowiek się coraz bardziej oswaja
Dopiero sie zastanowiłam, czy moim wpisem nie wywarlam na Ciebie jakiejś presji? Mam nadzieje, ze nie. A to pytanie czemu wszystko musi byc tak trudne to sama sobie zadaje, plus moje ulubione „dlaczego ja?”
Nie wywarłaś presji. Chciałam jakoś zaznaczyć dzisiejszą sesję, tylko nie miałam siły.
Pytanie o trudność, było retoryczne. Znam przecież odpowiedź znakomicie…
To punkt dla Ciebie, ja nie doszłam jeszcze do tego dlaczego to wszystko jest takie trudne 🙂 ale w sumie masz większe doświadczenie 😉
Poddać ? Rozumiem, ja mam, ze tak powiem „mniejsze” lub „lżejsze” problemy( teraz jestem cwana bo na lekach ?) ale juz tak daleko zaszłaś Aniu, ja bardzo w Ciebie wierze, jestes dla mnie troche jak autorytet (moze troche duże słowo) ale bardzo cenie i podnosi mnie na duchu jak walczysz
wiem, wiem.
Wiem, że muszę walczyć, ale to jest tak trudne… chcę tylko uciekać na ślepo.
Czemu to wszystko musi być tak trudne…
Ale jest ten jeden do przodu ! Ja tam Ci Aniu kibicuje, i cieszy mnie nawet ten jeden mały do przodu, a te 5 puszczam w niepamięć 🙂 wybacz moja ciekawość ale nie widze notatki z dzisiaj 🙁 a przyznaje ze sie wciagnelam
Za dużo emocji.
Bardzo mało dziś mówiłam. Terapeuta próbował pomóc mi się przełamać, ale lęk był zbyt duży.
Nie mam siły na to wszystko, chcę się poddać…
Gratulacje ?!!
nie ma czego gratulować…
Ja uważam, że jak najbardziej jest. Przecież to kolejny mały krok do przodu.
jeden do przodu i pięć wstecz 🙁
brawo
dałam radę 😀