Tak sobie dziś siadłam do „Borderline: Autoterapia” i myślałam. Choć właściwie nie. Najpierw pisałam. Dopiero potem myślałam (jakkolwiek by to nie zabrzmiało). W końcu podjęłam męską decyzję i z dwóch rozdziałów zrobiłam jeden. A kto mi zabroni? Hehe, jak to człowiek zrobi wszystko, żeby tylko szybciej skończyć. Nie no, żartuję.
Zostały niecałe trzy rozdziały do końca. Chyba, że w miejsce zlikwidowanego wskoczy jakiś nowy. Hmm…
I znów, jestem przy końcu i pojawia się coraz większy lęk.
Że:
– To głupie!
Że:
– Nie ma sensu.
Że:
– Kto będzie chciał to przeczytać?
Że:
– To tak naiwne!
Myślenie katastroficzne i zakładanie najgorszego. A przecież przed chwilą o tym pisałam w książce. Sama siebie za to ganiłam. I znów robię to samo.
Dziewięćdziesiąt stron książki lub największej hańby. Komu dane będzie ten dylemat rozstrzygnąć?
Wyjdą z tego genialne rzeczy! To dzieło naprawdę rodzi się z bólu 🙂 Ale czy w bólu? Go girl!
Dzięki za słowa otuchy!
Z bólu – tak, ale w bólu również 😉