Wypowiadałam niejednokrotnie pobożne życzenia:
– Chcę się wyleczyć do trzydziestki.
I obietnicami siebie straszyłam:
– Jeśli się nie wyleczę do końca trzeciej dekady, to się…
A to blisko. Coraz bliżej. Pięć miesięcy. Sto pięćdziesiąt trzy dni. Trzy tysiące sześćset siedemdziesiąt dwie godziny, by naprostować to, co skrzywiało się przez dwadzieścia dziewięć lat.
Wiem, leczenie podjęłam zbyt późno. Jak zwykle wyznaczając cel niemożliwy do osiągnięcia.
Kończenie trzydziestki zbiegnie się z dwoma latami terapii u Pana M. Szmat czasu. Ale wciąż za mało na uzdrowienie.
Coraz mniej milczę na sesjach. Nawet, gdy tak, jak wczoraj, jest mocno depresyjnie. Wręcz:
– Mam wisielczy nastrój.
Ale przecież:
– To się powtarza, pani Aniu, prawda? Wielokrotnie to przerabialiśmy.
Tak, wiem. I zdaje sobie sprawę, że:
– Nie może być w pani przyzwolenia na to, by milczeć i odcinać się od kontaktu. Tylko mówiąc może pani przerwać ten stan.
Wiec mówię. Choćby łamiącym się głosem wśród strumyków łez. Nie wstydzę się. Już nie. Bo wiem, że ważne jest:
– Przełamywanie tego mechanizmu, który każe pani odcinać się od rzeczywistości i zatracać we własnym świecie. Tylko tak, może to pani zmienić.
I mówię. Na siłę, przez łzy. I nie boję się odrzucenia.
Ale to mało. Wciąż za mało. Trzydziestka nie będzie przebiegać pod hasłem „jestem zdrowa”, a „mam jeszcze tylko do zrobienia”.
Cóż, może do czterdziestki…
Mam tak samo ja zaplanowałam sobie do 40 stki☺2 lata temu dostalam diagnozę ,czuję się znacznie lepiej po rocznej psychoterapii.Niech żyje żyje nam☺☺i został mi ROK☺i życie Tu i teraz.
Trzymam kciuki!
dzieki, ten wpis mi coś uświadomił..
Mam nadzieję, że nie został odczytany w opaczny sposób – że nie warto się leczyć…
ależ nie, chyba coraz bardziej przekonuje się, ze warto się leczyć 😉
po prostu rzeczywistość uderzyła mnie w twarz
czasem potrzebny jest taki liść w pysk, żeby człowiek się obudził i zaczął działać