Właśnie kończę trzynastą stronę „Majki” i zaczynam dostrzegać ogromny potencjał beletrystyki. Potencjał autoterapeutyczny.
Przeglądając to, co napisałam do tej pory, na myśl nasuwa mi się jeden wniosek – wszystko to ocieka agresją i brutalnością. Wszelkie negatywne emocje, które się we mnie kłębią, przypisuję bohaterom i czyniąc z nich bezwzględnych oprawców, daję upust tym emocjom. To oczyszczające.
Jeszcze jedno. Z życiem jest, jak z pisaniem. Czasem człowiek wpadnie na jakiś pomysł, napisze jakiś rozdział, a potem ni cholery nie może ruszyć dalej. Coś się w tej historii nie sprawdza, coś hamuje rozwój wypadków. I, choć czasem jest to trudne, wystarczy ten fragment tekstu – ślepy zaułek – usunąć, by bieg wydarzeń znów nabrał rozpędu.
Ja z kolei zamiast czynić bohaterów swoich opowieści sadystami, uwielbiam ich torturować. Dopiero ból, który odczuwają, w pewnym momencie czyni ich w moich oczach realnymi na tyle, że zaczynają jakby samodzielnie żyć swoim książkowym życiem, któremu ja potem zaledwie się przypatruję, i które opisuję. Oczywiście czasami trafia się na mur. Dla mnie ten ślepy zaułek o którym piszesz to rzecz bardzo tajemnicza, wyrastająca z ziemi nagle, jak roślina. Ot, budzę się, i tam, gdzie wczoraj była droga, dziś stoi ściana płaczu. Zwykle sama z czasem kruszeje. Czasami pomagam jej, tłukąc w nią głową;)
Ale u mnie są zarówno sadysci, jak i ich ofiary – krypto-masochiści.
kiedyś myślałam, że jestem masochistką, teraz wiem, że to niecała prawda – sadyści ich ofiary dopełniają więc w książce wszystko 😉