Tak bardzo chciałabym napisać, że się podniosłam.
Mam dość zalewania Was żółcią z trzewi. Jak kiedyś, na pierwszym blogu. Gdy żyć nie potrafiłam bez użalania się i desperackiego szukania pocieszenia.
Bywają momenty, że się uśmiecham. Ba! Czasem nawet szczerze się śmieję. Przypływ siły, nadziei, pragnienie zmian. To wszystko bywa, nawet teraz. Lecz przychodzi noc. Przemyślenia.
Ale obiecuję: Podniosę się. Otrzepię. Pójdę dalej swoją ścieżką.
Jeszcze chwila. Dzień. Tydzień. Miesiąc. Aż w końcu się otrząsnę. Znów będę śmiać się do słońca. Wdychać noc. Gubić duszę na wietrze. I z wdzięczności za życie będę krzyczeć:
– Jestem!
Dziękuję i wzajemnie Aniu
Nie masz 🙂
Ale czasem trzeba poleżeć. Ja akurat też leżę 🙂
W takim razie życzę udanego podnoszenia 😉
Oczywiście że wstaniesz. Przyjdzie na to pora. Wstaniesz i się otrzepiesz. Jak każdy z nas. Ja w ciebie wierzę Aniu.
Dzięki 🙂
Muszę wstać, nie mam innego wyjścia.