To, że jestem nieodporna na krytykę jest faktem powszechnie znanym. Jednak skala hiperreakcji na nią zadziwia nawet mnie.
Dostałam dziś link do recenzji „Autoterapii” w Kuźni Literackiej.
Po przeczytaniu, życie nagle straciło sens i przestałam pisać „Bohemę” w połowie zdania (wspominałam, że zaczęłam pisać nową?).
Recenzja zawierała słowa konstruktywnej krytyki. Czy więc był powód do dziecinnej reakcji? W tej wypaczonej wersji rzeczywistości, owszem – był. Bo komuś się coś nie spodobało! Skoro więc nie wszystkim się podoba, nie będę pisać wcale. I takim sposobem łzy w oczy, nos na kwintę i siedzę naburmuszona. No ręce opadają.
I co z tego, że na końcu recenzji znalazło się zdanie:
„Niemniej jednak lekkość pióra Mrówczyńskiej, umiejętność opisywania emocji, a w efekcie również wyjście poza temat swojej „poranionej psyche”, mogą zaowocować w przyszłości konkretną literacką karierą” – to nieważne.
Liczy się przecież tylko wyłapanie tego, co złe i spotęgowanie do granic absurdu.
I jak tu z tobą żyć, Mrówczyńska?
A tu link do recenzji:
Recenzja „Borderline: Autoterapia, czyli…” w Kuźni Literackiej