Wczorajsza sesja nie należała do tych trudnych. Jednak to, co działo się po wyjściu z gabinetu…
Tak się złożyło, że rozmawialiśmy o różnych nurtach terapeutycznych. Wspomniałam, że mam mieszane uczucia, co do wszelkich terapii behawioralnych. Kojarzą mi się one z tresurą. A ja, z tego co mi wiadomo, psem nie jestem.
Pan M. wspomniał, że zawodowo bardzo ważna jest dla niego nieświadomość, którą takie terapie odrzucają. Dla mnie również jest to istotne. Dlatego wybrałam nurt psychodynamiczny. Nieświadomość, konflikty wewnętrzne – to jest coś, nad czym chcę i potrzebuję pracować. Ja muszę rozumieć, dokładnie rozumieć, co, jak i skąd się bierze. Sama praca nad zmianą zachowania jest dla mnie zbyt powierzchowna.
Ale ja nie o tym.
Pan M. wychodzi z założenia, że po zakończeniu naszej terapii pójdę na inną. I to założenie właśnie spowodowało wczorajszy stan, przez który przespałam cały dzień i wysłałam długą, bardzo długą wiadomość do terapeuty.
Panie M., szczerze? Nie rozumiem. Nie potrafię pojąć, dlaczego mnie Pan porzuca. Dlaczego się Pan ode mnie odwraca i odcina. Tak bardzo zalazłam Panu za skórę? Tak bardzo ma mnie Pan już dość? Jaki jest sens kończenia naszej terapii, skoro mam iść na inną? Nie chcę innej. Nie mam siły ani chęci iść na kolejną terapię. Wszystko zaczynać od początku, od nowa nawiązywać relację, krok po kroku budować zaufanie… Nie, drugi raz się tego nie podejmę.
Mam ochotę wykrzyczeć Panu, że po zakończeniu terapii, nie dam sobie rady sama. Zupełnie nie czuję się gotowa na samodzielne życie bez żadnego wsparcia. Kiedy przyjdzie kryzys, wrócą myśli samobójcze i będę z tym całkowicie sama, bo w Mrówku nie mam żadnego wsparcia. Wręcz przeciwnie, on mnie w takich sytuacjach jeszcze bardziej dobija i wpędza w poczucie winy. A wtedy nie będę widziała innego rozwiązania niż powieszenie się. Wiem, brzmi to jak typowy, oklepany szantaż i nieudolna próba manipulacji, by osiągnąć swój cel, ale tak właśnie myślę i się czuję. Że mnie Pan opuszcza, porzuca, bo ma mnie Pan już dość, jest Pan obojętny na mnie i na to, co się ze mną stanie. Jestem problemem, którego chce się Pan pozbyć i o nim zapomnieć. Mam sobie znaleźć innego terapeutę, żeby to jemu teraz zawracać dupę, a Panu dać święty spokój, tak? Niech on się ze mną użera, bo Pan ma mnie już głęboko w dupie. Żałuje Pan, że zgodził się na pracę ze mną? Naprawdę jestem tak złym człowiekiem, że trzeba się ode mnie trzymać z daleka?
Znów nie mam siły na to wszystko. Leżę w łóżku z Lorafenem krążącym we krwi. Poziom cierpienia znowu mnie sparaliżował do tego stopnia, że jedynym wyjściem wydaje się pasek i klamka.
Ludzie to kurwy, zawsze mnie tylko wykorzystywali i się mną bawili. A im jestem starsza, tym jest gorzej. Nigdy bym nie przypuszczała, że terapeuta będzie chciał mnie wcisnąć komuś innemu, jak zgniłe jajo. I po problemie. Niech ktoś inny się teraz męczy. Szczerze, to cały czas mam Pana za dobrego specjalistę. Nie chcę nikogo innego! To panu zaufałam. Serio kolejne lata mam budować taką relację, jaka jest między nami, z kimś innym? Jaki jest tego sens? Oprócz tego, że będę w terapii kilka dodatkowych lat? Czy naprawdę jestem tak złym człowiekiem? Czy tak beznadziejnym przypadkiem, któremu nie da się pomóc? Proszę mi odpowiedzieć. Bo może ja nigdy w pełni nie skorzystam z terapii, choćbym i była w niej całe życie. Może po prostu trzeba się wyhuśtać, żeby przerwać to wieczne cierpienie wewnętrzne i bycie ciężarem/problemem dla bliskich.
I jeszcze jedno. Może zakończmy to już teraz. Skoro jestem takim problemem, że korzysta Pan z każdej okazji, żeby nie spotykać się dwa razy w tygodniu. Co za różnica, czy skończymy teraz, czy za pół roku? Ja już przeżywam tę sytuację, że Pana tracę. Że odsuwa się Pan ode mnie, trzyma na dystans. To rani równie mocno, jak odcięcie się i odejście na dobre. Nie mam na to siły. Odcięcie tego w jednej chwili sprawi mniej cierpienia niż powolne odchodzenie, które skończy się tym samym.
Leżę w łóżku po Lorafenie i piję browara, żeby zasnąć, bo przespałam cały dzień. Patrzę na wszystko przez samobójczy filtr, który każe mi się zabić – to jedyne rozwiązanie jakie widzę. Mrówek się wkurwia, że uczepiłam się Pana jak rzep psiego ogona. I że chodzę na terapię, żeby się leczyć a nie wyleczyć. Pan też tak myśli? Dlatego chce się Pan mnie pozbyć?
Jest mi teraz tak strasznie wstyd. Nie, nie żałuję wysłania tej wiadomości. Zrobiłabym to jeszcze raz. A mimo wszystko, ten wstyd, lęk… Że się odsłoniłam. Że wyrzuciłam z siebie to, co siedziało w moich trzewiach tak głęboko, iż nie byłam w stanie tego wyartykułować.
Boję się wtorkowej sesji. Jest we mnie tyle lęku, że nie wyobrażam sobie spojrzenia mu w oczy. Ale to dobrze. Chyba dobrze… Że w końcu te słowa padły. Bo ja zwyczajnie nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego mam szukać nowej terapii…