Pięć minut do północy.
– Nie mam już koszmarów.
– To dobrze.
– Nie, bo zaczęłam je spisywać, żeby wykorzystać w książce.
To miał być żart. Wiem, moje poczucie humoru jest dziwaczne, nieśmieszne i nikt, poza mną, go nie rozumie.
Wybuchł. Nie wytrzymał.
Siedziałam bombardowana oskarżeniami. Jego frustracją. Brakiem wiary w moją zmianę.
Ciało skulone, nieruchome. Twarz skamieniała. I tylko potoki łez mogły sugerować, że nie jestem zimną suką.
– Ja nie chcę cię straszyć, nie mówię tego w złości – zaczął, gdy już się uspokoił – ale jestem na skraju wytrzymania. W końcu się spakuję i więcej mnie nie zobaczysz. Zniszczyłaś mnie. Zrobię, jak kiedyś Jerzy. Odetnę się od ciebie. Zniknę. Zabijasz mnie. Rozumiesz?
Nic. Tylko łzy.
– Jeśli nie zaczniesz zachowywać się jak człowiek, odejdę. Rozumiesz?
Cisza.
– No, rozumiesz?!
Ledwo widoczne skinienie głową.
– Przemyśl to sobie. Prześpij się z tym. Może jutro mi odpowiesz…
Ok. To nie pisz. Poczekam aż bedziesz w stanie
przytulam Cię mocno
Chciałam coś napisać. Choćby o wczorajszej wizycie u psychiatry. Ale nie jestem w stanie.
Ja też nie zdechlam.
Cieszę się że się odezwałaś
🙁
nie zdechłam
Aniu odezwij sie
Jak się trzymasz? Pytam, bo tu taka cisza, trochę się martwię.
Jak jest teraz między wami? Jak się to potoczyło?
nawet nie pytaj…
A czy my na ich miejscu umielibysmy się z tym pogodzić? Zrozumieć coś czego sami nie przeżyliśmy?
Mnie ciągle oskarżają że nie myślę o nich. Że jestem egoistką myślącą tylko o sobie. Nie potrafią, nie chcą a może nie umieją zrozumieć co mam w głowie. A ja sama mam problem by to ogarnąć. Teraz jestem w szpitalu. „Ucieklam”. Bo tak jest prościej. Ich zdaniem.
nie mam prawa wymagać, by zrozumieli coś, czego sama nie potrafię ogarnąć
U mnie też występuje taka „wymiana zdań”… To strasznie oddala od siebie…
To przykre, że nie dostrzega w takich momentach tego, że chodzisz na terapię i mimo tego, że w głowie masz sajgon to starasz się to zmienić… Walcz dalej.
Oby ten kryzys minął.
Niestety… Ludziom się wydaje, że skoro leczę się od dwóch lat, powinnam się „zachowywać normalnie i jak człowiek”. Bliscy niby zdają sobie sprawę, że żeby mogło być lepiej, musi być gorzej, że terapia jest trudna i wieloletnia, a jednocześnie oczekują, że będzie tylko lepiej. Skoro się pocięłam mocniej niż zwykle, to znaczy, że terapia nie działa, terapeuta jest do dupy i dał się zmanipulować, i powinnam go zmienić. A tak w ogóle to nie chcę się zmienić i żadne leczenie mi nie pomoże. Nie potrafią zrozumieć, że te silniejsze okaleczenia oznaczają właśnie, że terapia działa. Że znalazłam się wtedy w bardzo trudnym dla mnie momencie terapii i nie poradziłam sobie z emocjami. A przecież chodzi o to, żeby te emocje wydobyć, a nie tłumić, jak całe życie.
Staram się ich zrozumieć. Szkoda tylko, że nie za bardzo mogę liczyć na to samo z ich strony…
Dokładnie. Z „palcy” mi to wyjęłaś. U mnie tak samo mówią o terapii. A nie da się zmienić w miesiąc kiedy przez tyle lat się żyło „zaburzonym…
To chore, bo ukrywam przed rodzoną wszystko, już nawet nie mówię, że się leczę. A jak jestem szpitalu to udaję, że gdzieś wyjechałam. Teraz może dostanę się do Krakowa i zniknę na pół roku… też będę musiała coś wymyśleć, bo powiedzą, że idę tam bo chcę uciec i robię z siebie ofiarę…
Ja już nie ukrywam. Choć szpital też kojarzy im się z ucieczką.
No właśnie. Terapia, zmiana to długotrwały proces. Zdarzają się regresy. I, choć teoretycznie o tym wiedzą, nie umieją się z tym pogodzić w rzeczywistości.
Oj Aniu
Wiem co czujesz
Mocno Cię przytulam
dzięki