Czy wspominałam już, że doba jest zdecydowanie za krótka?
Dochodzi dziewiętnasta, a ja właśnie usiadłam z kawą na kanapie. Od rana jestem na nogach, krzątając się i wypełniając domowe obowiązki. Wzięłam laptopa, ale kątem oka dostrzegam łypiącą na mnie choinkę, czekającą aż ją rozbiorę i schowam. Cóż, musi jeszcze chwilę zaczekać, bo krzyż mi pęka.
Poszukałam, poszperałam, wymieniłam kilka maili i chyba znalazłam siedzibę dla swojej fundacji. Za darmo do końca roku. W przyszłym tygodniu chcę podpisać umowę. Jeśli uda się nawiązać współpracę z tą organizacją, będę mogła liczyć też na przejrzenie statutu, który mam już gotowy i różne porady. Mam też już notariusza, do którego udam się, jak tylko dostanę zielone światło ze statutem. A potem już tylko wniosek o rejestrację w KRS i oczekiwanie na decyzję.
Jeśli chodzi o tajemniczy projekt, nad którym pracuję, udało mi się zebrać bardzo dobry zespół. Kilkunastu specjalistów zgodziło się pracować nad tym projektem pro bono. Choć włożyłam w to już wiele czasu i wysiłku, wciąż większość jest do zrobienia. Ale sił mi nie zabraknie. Wiary w sens i to, że się to uda – również.
Miewam oczywiście chwile zwątpienia, ale nie bojkotuję już swoich działań. Nie ma już miejsca w moim życiu na autosabotaż. Jest zbyt wiele ważnych rzeczy do zrobienia, by móc sobie pozwolić na autodestrukcję.
Szkoda tylko, że nie mam ani chwili na pisanie dwóch zaczętych książek…