Nie wiem, chyba należy to rozpatrywać w kategorii cudów, bo, po miesiącu, dzisiaj w końcu udało mi się siąść do „Walcząc o życie”. Sukces!
Ostatnio, po długiej, wielotygodniowej walce z myślami, wysłałam maila do pana M. Wahałam się, bo nie rozmawialiśmy na temat kontaktu po zakończeniu terapii, a terapeuci psychodynamiczni są raczej sceptycznie do tego nastawieni. Opisałam to, co dzieje się w moim życiu. Zmiany, które we mnie zaszły. Podziękowałam za to, co dla mnie zrobił, jak bardzo mi pomógł.
Doczekałam się nawet odpowiedzi. Mój były terapeuta napisał, że cieszy się z tego, jak układam sobie życie. Że miło czytać moje słowa. Dodał, że efekty terapii widać dopiero po jej zakończeniu, dlatego rzadko się o nich dowiaduje.
Po otrzymaniu wiadomości zwrotnej znów zatęskniłam za tą relacją. Jakoś mnie nosiło i nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Choć teraz, pół roku po rozstaniu, bardzo rzadko myślę o panu M., czasem jeszcze odzywa się tęsknota i poczucie straty ważnej relacji. Ale myślę, że to normalne. W końcu przegadaliśmy kilkaset godzin, spotykaliśmy się regularnie sześć lat. Trudno byłoby tak po prostu wymazać to z pamięci.
Wciąż żyje mi się dobrze. Czasem nieco bólu sprawia mi natłok przykrych emocji z przeszłości, które dalej ze mnie wychodzą. Ale nie dezorganizuje to mojego życia i funkcjonowania. Niezmiennie pozostaję aktywna. Nie narzekam na brak zajęć, tylko na brak wolnego czasu, podczas którego mogłabym pisać albo usiąść pod kocem z książką i zanurzyć się beztrosko w lekturze. Ale jestem wdzięczna za to, co mam, co robię. Za każdą aktywność, która sprawia, że zasypiam z poczuciem zrobienia czegoś ważnego lub potrzebnego.
Poniżej wrzucam nagranie z live’a o borderline zorganizowanego przez Fundację Wielogłosu.