Ostatnio mam trudniejszy czas. Nie gorszy, ale trudniejszy właśnie. Kiedyś w takiej sytuacji uważałabym, że czuję się koszmarnie, że straciłam kontrolę, że jestem w kryzysie. Pewnie nawet dodałabym, że w dużym kryzysie. Płakałabym i leżała w łóżku. Roztkliwiałabym się nad sobą, wchodziła w rolę ofiary i zrezygnowała ze wszystkiego. Piłabym, prawdopodobnie uciekłabym się również do działań autoagresywnych. A jak jest teraz?
Zmieniłam punkt widzenia. Perspektywa odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie uważam tego stanu za kryzys, a wyzwanie. Kłębi się we mnie wiele trudnych emocji – złość, rozpacz, rezygnacja, bunt, smutek. Ale nie traktuję tego jak zagrożenia. Rozumiem, że trudne emocje wpisane są w życie. Nie tłumię ich, nie wypieram i nie walczę z nimi. Wiem, że można je przetrwać i nie trzeba się im poddawać. Normalna, codzienna aktywność jest jak najbardziej możliwa. Wypełnianie obowiązków mnie nie przerasta. Jest trudno, owszem, ale skupiając się na tym, co jest do zrobienia, można to przetrwać.
Chciałabym porozmawiać z panem M. W tym okresie znów tęsknię za spotkaniami z nim. Ale wiem, że dam sobie radę sama. Że mam odpowiednie zasoby, umiejętności i narzędzia, by samodzielnie przetrwać ten czas. Wiem, że jestem odpowiedzialna za siebie i to, jak wygląda moje życie. Już nie muszę przerzucać tej odpowiedzialności na innych, choć, nie ukrywam, że najchętniej bym to zrobiła. Na chwilę oddała komuś władzę nad sobą i emocjonalnie wróciła do czasów wczesnego dzieciństwa. I myślę, że to nie jest objaw chorobowy. Chyba każdy miewa takie pragnienia. Kluczem nie są te skryte chęci, ale to, co w takiej sytuacji się zrobi. Ulegnie im czy zadziała wbrew tym mechanizmom.
Kiedyś wypisywałabym do pana M. SMS-y, jak bardzo sobie nie radzę. Jak bardzo pragnę uciec w autodestrukcję. Takie myśli mi towarzyszą, ale myśli są tylko myślami. Potrafię się im oprzeć i robić swoje. Robić to, co do mnie należy. To, co jest dla mnie dobre.
Myślę sobie „okej, jest ci trudno i nie czujesz się najlepiej, ale czy to powód, by olać wszystko i rzucić się na łóżko, użalając nad sobą”? No, nie.
Od jakiegoś czasu praca nad sobą i przełamywanie starych schematów są trudne. Ale nie tracę zapału. Nie tracę wiary w to, że z czasem będzie nieco łatwiej. Że każde działanie wbrew chorym mechanizmom utrwala zdrowe zachowania. Każda podejmowana aktywność mimo trudnym stanom emocjonalnym zbliża mnie do zdrowia. Każde powiedzenie sobie „nie”, gdy ciągnie w złą stronę lub właśnie „tak”, gdy jest chęć, by odpuścić i pieprzyć wszystko, wzmacnia mnie. Utwierdza w przekonaniu, że pan M. miał rację i mam wpływ na to, jak wygląda moje życie, a za samopoczuciem nie musi iść zachowanie. Mogę czuć się gorzej, ale przez podejmowanie aktywności, wypełnianie obowiązków i robienie dla siebie tego, co dobre, nie pogłębiam tego stanu. Nie zatracam się w swoim cierpieniu i nie uciekam. Nie chowam się w swoim świecie. Nie izoluję się. Jestem „tu i teraz”. I stawiam czoła rzeczywistości.
Mysle. ze najwazniejsze dla ciebie jest to, ze szukasz swojej sciezki, wierzysz w nia i podejmujesz trud. Masz byc moze jakies utarte schematy, ktore Cie ciagna w dol, ale masz tez wole wyzwolenia sie z tego. I to jest super.